I podwójna tęcza…
Lubiąż opuściły już ostatnie autobusy i samochody wypełnione osobliwymi wyrobami kowalskimi, malowanym szkłem, niespotykaną biżuterią, instrumentami muzycznymi i kuglarskim sprzętem, a przede wszystkim ? kipiące energią i pomysłami uczestników XX SLOT Art Festivalu. Nawet jeśli chwilowo marzyli oni jedynie o długim śnie i prawdziwej łazience.
Każdy z Was zabiera ze sobą inny zestaw wspomnień, rękodzieł, zdjęć, refleksji, numerów telefonów, a czasem nawet ran i siniaków. Każdy przyjął inną strategię ? dla jednych było to ?pięć dni i nocy bez chemii i przemocy?, dla innych tydzień chińskich zupek i okładania się mieczami. Niektórzy nie przespali ani jednej nocy i pamiętają elektryzujące dźwięki w Kalafiorze, gafowe karaoke i wszystkie wschody słońca nad reggae tentem. Na nogach trzymała ich dieta kawowa w Kiwi, Jeżynie i Cynamonie oraz czaj z Namiotu Wschodniego. Niektórzy odbyli ważne rozmowy, modlili się, słuchali, czytali Biblię; niektórzy odpoczywali od codzienności tańcząc, skacząc na desce, żonglując albo rzeźbiąc w drewnie. Niektórzy modlili się tańcząc. Niektórzy czuwali, by przez pięć dni i nocy żaden pożar, burza ani awaria nie przeszkodziły w piciu kawy, modlitwach i tańcu.
Festiwal miał swój rytm ? nie tylko ten mierzony godzinami warsztatów, ale też rytm bębnów, spontanicznych jamów na korytarzach pałacu, nieśpiewającego chóru, koncertów w Pralni, Wirydarzu, katedrze i tych na dużej scenie, gdzie na jednych deskach było miejsce zarówno dla Dikandy, jak też Goorala czy Luxtorpedy, Lao Che i Fruhstucka. Po raz pierwszy konkurencję wykładom i warsztatom robili goście specjalni ? ale wozownia wypełniona słuchaczami wykładów Jacka Żakowskiego, Krzysztofa Zanussi i Tomasa Sedlacka nie pozostawia wątpliwości, że to dobry koncept ? i w przyszłym roku na pewno go nie zabraknie.
Nie sposób wymienić wszystkich punktów programu. Nie sposób wszystkich zaliczyć i pewnie nie każdy zgodzi się ze wszystkim, co na Slocie usłyszał i zobaczył. Ale najważniejsze jest to, co działo się między ludźmi. I co zostanie nam w głowie. Wszystko, co można było spotkać na SLOCie, było po coś. Każda rzecz, czynność, słowo zaistniały, bo komuś zależało. Bo ktoś ?zanim umrze, chce?. Nie sposób więc wymienić wszystkich zaangażowanych w powstanie festiwalu ? w końcu było ich ponad pięć tysięcy. Każdy, bez względu na kolor plakietki, przyczynił się do stworzenia atmosfery i wypełnienia programu. Za to wam i sobie dziękujemy! I na to czekamy znowu.
A najlepszym komentarzem i tak wydaje się jedno słowo z nawy głównej ArtKatedry: unreal,-
I podwójna tęcza.
fot. Tomasz Kiliszek
fot. Mateusz Bilski
fot. Marika Graczyk